wstecz
powrót do strony głównej
Księga Gości
Adres e-mail parafii Drelów
spis treści

pełne okno

zamknij pełne okno

 

Zobacz również:

Dzieje Horodka


Święty Onufry

Znaczenie Horodka
w życiu parafian drelowskich

Urok i niezwykłość Horodka

Cuda i Łaski za przyczyną Świętego Onufrego

Modlitwy

Pieśni

Galeria

Znaczenie Horodka w życiu parafian drelowskich


Mijały lata trudnych czasów zaborów. II połowa XIX wieku to tragiczny sprawdzian dla mieszkańców Drelowa z ich polskości i wiary. W 1863 roku na Podlasiu, jak i na innych terenach polskich objętych zaborem rosyjskim, rozgrywały się walki powstańcze.  Dowódcą działającym w okolicach Drelowa był Karol Krysiński, a jego bliskim towarzyszem broni dzielny drelowianin i wielki Polak – Grzegorz Kowalski.

Horodek i inne lasy wokół Drelowa były miejscem konspiracyjnych spotkań powstańców. Przed wyruszeniem do walki zbierali się w leśnej świątyni, prosząc świętego Onufrego o błogosławieństwo na tę drogę życia lub śmierci. Ogromna przewaga sił rosyjskich w tym nierównym starciu zdecydowała o klęsce narodowego zrywu, ale duch w powstańcach nie upadł tak łatwo. Grupy bohaterów styczniowych ukrywały się wiosną i latem 1864 roku w drelowskich lasach, także w Horodku.  

Grzegorz Kowalski, najprawdopodobniej chorąży oddziału, zawsze nosił przy sobie sztandar. Gdy ostatnia iskierka  nadziei na zwycięstwo zgasła całkowicie, Grzegorz Kowalski zebrał powstańców w Horodku. Był wśród nich ksiądz i dowódca. W leśnym kościele odprawiono nabożeństwo, po czym oddział został rozwiązany. Na koniec dowódca wypowiedział znamienne słowa: „Sztandar niech będzie pogrzebany w popiołach wspomnień”.  Po tych słowach Kowalski jak zwykle schował cenny proporzec na piersi. Po kilku dniach wrócił do Horodka ze swym przyjacielem i na strychu kościoła, pod belką ukrył sztandar, mówiąc do swego kompana: „Przyjrzyj się dobrze, Gierasimku, jak piękny ten nasz orzeł”.                                       

Z tragicznymi latami II połowy XIX wieku związana jest piękna postać unickiego księdza Jana Welinowicza, który sprawował opiekę nad kościołami w Drelowie i Horodku. W pamięci drelowskich parafian pozostał na zawsze jako zdecydowany obrońca polskiej mowy i świętej katolickiej wiary. Mimo groźnych zakazów zaborcy odważnie korzystał z polskich ksiąg liturgicznych, kazania głosił w pięknej polszczyźnie, wzruszając wiernych do łez Za konsekwentnie patriotyczną postawę osadzono go w więzieniu w Chełmie. Do parafii nigdy nie wrócił. Zwykło się go wspominać jako męczennika sprawy narodowej i kościelnej.

Z postawą księdza proboszcza związane są bohaterskie zmagania wiernych w obronie świętości wiary i „polskich pacierzy”.

W 1866 r. Parafia Drelów liczyła około 3000 wiernych. Wszyscy zostali dotknięci wielorakim cierpieniem. W tym właśnie roku za śpiewanie w polskim języku różańca i koronek zapłacono ciężką kontrybucję. W urzędzie gminnym sprzedawano żydom i prawosławnym za bezcen przedmioty „opornych unitów”. Ponadto wojsko stacjonujące w Drelowie zabraniało gospodarzom karmienia dobytku. Tak trwało przez cały tydzień. Ryk głodnego i spragnionego bydła powodował jeszcze gorętsze postanowienie, by od wiary i obyczaju modlitwy ojców nigdy nie odstępować.

Wspomniany ksiądz Jan Welinowicz, w dzień Matki Bożej Różańcowej tak zawołał do wiernych licznie wypełniających swoją świątynię: „Moje kochane dziatki! Dajcie mi do nabożeństwa polską książkę, zapewne po raz ostatni w tej świątyni. Niech ją na pożegnanie uścisnę moimi rękami i ucałuję w tej świątyni, i powiem wam ostatnią naukę o różańcu świętym, który wam zabraniają dziś śpiewać, a wypędzają go stąd po tylu latach jego zbawiennego wpływu na podniesienie serca i miłości ku Chrystusowi Panu i Jego Najświętszej Matce”.

Kary pieniężne i kilkumiesięczne więzienie powtórzyły się przy usuwaniu z kościoła organów.

Wielką golgotą dla parafian był początek 1874 roku. 17 stycznia w obronie świątyni życie oddało 13 mężczyzn, a ponad 200 parafian było rannych. Następnego dnia zabito kijami i zasieczono rózgami dwie kobiety i siedmiu mężczyzn.

Hrabina Jadwiga Łubieńska dziedziczka niedalekiego Kolana, jadąc w maju z Międzyrzeca do swego majątku tak zanotuje: „Cały front cerkwi jak pierś trupa pokaleczona kulami. Nikt do cerkwi nie chodzi, więc zamknięta i martwa jak grób. Śladów gwałtu nie zatarto. Facjaty nie pobielono. Kul nie wykruszono. Na postrach jak ciało wisielca na szubienicy, sterczy ranne ciało Domu Bożego, świecąc czarnymi dziurami, mozaiką ołowiu na tle strzaskanych cegieł i opadłego tynku”. 

Drzwi świątyni w Drelowie na kilkadziesiąt lat zostały zamknięte przed katolikami. Ich życie religijne przeniosło się do lasów. Wbrew rozkazom carskim kapłani łacińscy udzielali unitom posług duszpasterskich po kryjomu. Ustronie leśne świętego Onufrego było miejscem takich tajemnych nabożeństw odprawianych nocą przy kopcących kagankach. Tutaj udzielano ślubów, chrzczono dzieci i gorliwie modlono się do Świętego Pustelnika o wytrwałość w tak trudnych dla Polaków czasach.   

Rok 1895 to kolejne nieszczęście w parafii Drelów. Przeszło 30 lat po upadku powstania styczniowego spełnia się nieświadoma przepowiednia nieznanego dowódcy i w płomieniach ginie nie tylko sztandar, ale cały kościół w Horodku. Najprawdopodobniej przyczyną pożaru był piorun, choć przekazy ustne podają, że to jeden z pielgrzymów zostawił w świątyni palącą się świecę. Ludzie wstrząśnięci tą tragedią podjęli starania o budowę nowego domu bożego. 

Czasy były trudne; zabory, rusyfikacja, bieda, a na dodatek konflikty wyznaniowe. Znane jednak od wieków, w okolicy bliższej i dalszej, miejsce kultu św. Onufrego wymagało od wiernych zdecydowanych, energicznych działań na rzecz wzniesienia świątyni. Tym bardziej, że św. Pustelnik nie opuścił swego znękanego ludu i wypraszał coraz to nowe łaski u Boga. Miejsce nadal słynęło z cudów, o których wspomnienia przetrwały do czasów obecnych. W pamięci ludzi utrwaliła się niezwykła historia mieszkańca Pereszczówki – Panasiuka, który po wypadku w wiatraku mógł się poruszać tylko o kulach. Załamany swym nieszczęściem odwiedzał św. Onufrego, prosząc o zdrowie. Pewnego dnia doznał cudu i z Horodka wrócił na własnych nogach. Pełen wdzięczności podjął starania o pozwolenie na budowę kościoła na miejscu zgliszcz. W tym celu pojechał pociągiem do Warszawy do namiestnika cara, który życzliwie odniósł się do prośby. Dzieła wznoszenia nowej świątyni podjęła się firma Szejmlów z Międzyrzeca Podlaskiego. Cegłę na ten cel zakupiono u dziedzica Borkowskiego w Żeliźnie. Budowa trwała kilkanaście lat.

W roku 1915 po ucieczce wojsk rosyjskich na tę ziemię tragedii, łez i heroicznych postaw wiary wkraczały oddziały Legionów Polskich, które przywracały katolikom zabrane im przed laty świątynie .

Oto  jak wspomina ten historyczny moment, Dzień Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, 15 sierpnia 1915 roku, naoczny świadek porucznik hr. August Krasicki: „Stajemy koło cerkwi otoczonej starymi lipami, na szczycie prawosławny krzyż, drzwi zamknięte, pop uciekł. Mówimy zgromadzonym chłopom, ze Moskale wypędzeni, a cerkiew odda im się na kościół, wzbudza to u nich nieopisaną radość i łzy wzruszenia. Wzruszająca była chwila, jak wchodzili do cerkwi starzy ludzie, którzy z rozczuleniem oglądali święte obrazy Matki Boskiej, św. Onufrego, św. Anny, przed którymi się modlili temu 40 lat.”. Rozczulił legionistów stary chłop unita, siwy jak gołąbek, który rzekł: „Ja tu krew przelał, tu strzelali i bili. Krew z drogi na kościół tryskała. Ale oto Antychryst pokonany. Otom dożył. Kościół nasz”.   Podobnie jak kościół w Drelowie tak i nowo wybudowana świątynia w Horodku powraca w ręce katolików.

Po zakończeniu działań wojennych pod koniec 1918 roku mieszkańcy Drelowa zwrócili się z prośbą do biskupa w Siedlcach o rekoncyliację /wyświęcenie na nowo/ kościołów w Drelowie i Horodku. Wystosowane pismo zawierało obszerną motywację tej społecznej i religijnej potrzeby. Oczywiście odpowiedź była pozytywna. Ksiądz biskup Przeździecki podjął działania w kierunku restytucji parafii Drelów. 17 stycznia 1918 roku w godzinach rannych parafianie z Drelowa i okolicznych wiosek chlebem i solą witali swojego nowego księdza. Ludzie płakali ze wzruszenia.  

W tym miejscu czas na przywołanie z przeszłości, chwalebnej i dramatycznej działalności bohaterskiego proboszcza – księdza Karola Wajszczuka. Jego to właśnie posłał biskup Przeździecki do pełnienia kapłańskiej misji w wyzwolonym Drelowie. Młody duszpasterz od początku podejmuje starania o ożywienie religijnego życia w parafii. Najpierw wraz z wiernymi porządkuje i remontuje kościół, plebanię, budynki gospodarcze. Odwiedza podległe mu wsie, rozmawia z ludźmi, poznaje swoją parafię.

Szczególną troską otacza niedawno wybudowany, ale opuszczony i jakby smutny kościół w Horodku. Wiele czasu i wysiłku poświęca tej świątyni ksiądz Wajszczuk i już 12 czerwca 1919 roku może w niej odprawiać mszę świętą. Zachwycony niezwykłą historią tego miejsca postanawia otoczyć je stałą opieką. W tym celu wiosną następnego roku sprowadza do Horodka „pustelnika”, który osiada tam na stałe, opiekuje się świątynią, pełniąc przy niej służbę bożą. Tenże pustelnik – Józef Miller – całe dnie spędza na pracach porządkowych, kopie studnię, kieruje pracami przy odwadniającej fosie. Nie żądając zapłaty, żyje z jałmużny. Sprowadza także swego brata, który jako artysta – malarz dokonuje renowacji wnętrza kościoła.

Z wielką radością ksiądz Wajszczuk odprawia nabożeństwo w świątyni, w której kult św. Onufrego odżył na nowo. Wierni mogą wreszcie jawnie i bez trwogi modlić się do swego Patrona. Leśne ustronie odwiedza wielu pielgrzymów i z bliskich, i z bardzo odległych okolic. Ksiądz proboszcz Wajszczuk pragnie pobudować  pomieszczenia dla stale przybywających pielgrzymów, aby umożliwić im nocleg w ustroniu świętego Onufrego. Wykorzystuje w tym celu stare sosny wycięte przy pracach porządkowych na cmentarzu w Drelowie. Planuje także budowę domu parafialnego dla wikariusza na terenie Horodka.

W 1930 roku udaje się mu postawić jeden duży budynek i nakryć go dachem. W tymże roku parafię w Drelowie wizytuje biskup Henryk Przeździecki. W pamięci najstarszych mieszkańców przetrwały wspomnienia wspaniałej uroczystości podjęcia dostojnego gościa, do czego zmobilizował wiernych ksiądz Wajszczuk. Biskup okazał szczególne zainteresowanie sławnym kościołem w Horodku.  

Niezwykłe otoczenie leśnej świątyni sprawiło, że odprawiane tam nabożeństwa odznaczały się specyficzną atmosferą. Kazania wygłaszane przez księdza proboszcza skupiały liczne rzesze wiernych. Słowa kapłana urzekały słuchających swoją mądrością i pięknem. Nic dziwnego, skoro do nich przygotowywał się niezwykle starannie. Z pożółkłych kart zachowanych kilku kazań przemawia do czytającego wielki patriota, kapłan głębokiej wiary, zatroskany o problemy swoich parafian.

W stabilizującą się z wolna polską rzeczywistość wkroczyła kolejna zawierucha wojenna. Masowe zbrodnie i terror niemieckiego okupanta znaczyły mijające miesiące i lata II wojny światowej. Wobec hitlerowskiego okrucieństwa nie pozostał obojętny proboszcz drelowskiej parafii – ksiądz Karol Wajszczuk. Prowadził patriotyczną działalność, uczył odwagi swych parafian. Nieświadomy, a jak zawsze uczynny, przyjął pod swój dach niemieckiego szpiega. Na skutki tej gościnności nie trzeba było długo czekać. 28 kwietnia 1940 roku w niedzielne popołudnie zajechało pod plebanię auto gestapo. Bohaterski kapłan pożegnał się z ludźmi słowami: „Zostańcie z Bogiem”. Wierni uczynili za odjeżdżającym znak krzyża św. Czy byli świadomi, że odprowadzili wzrokiem podlaskiego Marię Maksymiliana Kolbego? Ksiądz Karol Wajszczuk zginął w maju 1942 roku w komorze gazowej w obozie koncentracyjnym Dachau, oddał dobrowolnie życie za młodego księdza Stefana Ceptowskiego.

Po aresztowaniu ks. Wajszczuka władze hitlerowskie przekazały kościół w Drelowie i Horodku prawosławnym. Drelowską świątynię zamieniono na cerkiew, niszcząc przy tym boczne ołtarze i inne elementy sakralne. Katolicy, stanowiący wówczas 90% ludności na tym terenie, zostali znów bez świątyni.

Wydawałoby się, że to koniec religijnego życia katolików na tutejszej ziemi. A jednak...  Nie opuścił swojego wiernego ludu św. Onufry. Dziwnym zrządzeniem losu na drelowskiej ziemi znalazł się kolejny kapłan  - bohater, kolejny opiekun Horodka – ksiądz Leon Gliszczyński. Historię tego kapłana i jego wyjątkowego posłannictwa należy uszanować krótką wzmianką, aby czas nie zatarł o nim pamięci.

A było to tak... Młody ksiądz spod Słupska - Leon Gliszczyński – zmierzając na rekolekcje do Berezy Kartuskiej, zmuszony był przez atak choroby dezynterii do zatrzymania się w szpitalu w Międzyrzecu Podlaskim. Ponieważ stan jego nie rokował nadziei na wyzdrowienie, a miejsc w szpitalu brakowało, przeniesiono go do kostnicy, spodziewając się, że w szybkim czasie skona. Umierającym księdzem zainteresowała się pielęgniarka o nazwisku Cholewska. Leczyła go po kryjomu. Cudownym wręcz zrządzeniem losu nazwać można powrót kapłana do żywych. Ofiarna pielęgniarka przeniosła chorego do prywatnego domu, gdzie zajęła się jego rekonwalescencją. Wydarzenie to zbiegło się w czasie z prośbami o katolickiego księdza, wnoszonymi przez drelowskich parafian do dziekana międzyrzeckiego. Ten na wieść o cudownie uratowanym kapłanie, za zgodą księdza biskupa, zlecił mu misję duszpasterstwa w Drelowie.   

Dziekan wyprosił u niemieckich władz pozwolenie na odprawianie niedzielnej mszy św..

w kaplicy cmentarnej. Okupanci zastrzegli jednak, ze w nabożeństwie mogą brać udział tylko chorzy. Z początku ks. Leon Gliszczyński dojeżdżał co niedziela z Międzyrzeca, a od lipca 1940 roku zamieszkał w Drelowie w domu Mikołaja Stefaniuka. W czasie odprawiania mszy św. ze wzruszeniem i smutkiem patrzył na gromadzących się licznie ludzi wokół muru cmentarnego,  bo do środka wejść im nie było wolno. Zastanawiał się, jak pomóc wiernym.

W tym celu udał się do władz hitlerowskich z prośbą o pozwolenie  na odprawianie nabożeństw w Horodku. Niespodziewanie pomogła mu w uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi biegła znajomość języka niemieckiego. Pozwolono mu nawet przewieźć ze świątyni w Drelowie do Horodka baldachim, chorągwie procesyjne, szaty liturgiczne, tabernakulum, monstrancję i inne przedmioty religijnego kultu. Od tej pory ksiądz Gliszczyński każdego dnia do końca okupacji hitlerowskiej odprawiał msze św. w leśnym ustroniu.

Jak wiele zawdzięczają drelowianie  księdzu Gliszczyńskiemu świadczy wspomnienie jednego ze starszych, żyjących obecnie mieszkańców Drelowa. Pamięta on takie wydarzenie. W którymś roku okupacji hitlerowskiej Niemcy spędzili ludzi na plac wokół kościoła w Drelowie. Zamierzali oni dokonać masowej egzekucji za współpracę z partyzantami. Przez kilka godzin kobiety z dziećmi, starcy i mężczyźni oczekiwali na okrutny wyrok. Opowiadający to wydarzenie był wówczas małym dzieckiem. Trzymany za rękę przez matkę zapamiętał księdza, który chodził uporczywie długi czas za hitlerowcami i błagalnym głosem przemawiał do nich po niemiecku. Udało mu się wyprosić litość dla zebranych ludzi. Pozwolono im powrócić do domów. Tym księdzem był właśnie Leon Gliszczyński.   

W okresie wojny miało miejsce inne tragiczne zdarzenie, w którym zbawienną rolą odegrał Horodek. W lipcu 1942 roku hitlerowcy pędzili przez Drelów grupę 35 Cyganów, wśród których był tylko jeden mężczyzna, a reszta to kobiety i dzieci. Gdy Cyganki z płaczem błagały oprawców o darowanie życia, młody Cygan wyrwał się i mimo serii z pistoletów maszynowych zdołał dobiec do zarośli Horodka i skryć się pod opieką świętego Onufrego. On jeden uniknął śmierci. Huk strzałów i przeraźliwy krzyk mordowanych słychać było w całym Drelowie.

Lata powojenne niosły z sobą trudną sytuację dla pobożnych ludzi nie tylko w parafii Drelów, ale w całym kraju. Programowa ateizacja narodu wpłynęła na osłabienie niektórych przejawów życia religijnego. Widoczne to było między innymi w mniej licznych odpustach w Horodku. Restrykcyjne działania władz państwowych zmusiły księży do rezygnacji z odprawiania nabożeństw odpustowych w dzień święta Patrona. Zakusy władz komunistycznych nie były w stanie zniszczyć kultu św. Onufrego, który narodził się na tej męczeńskiej ziemi wraz z pierwszymi osadnikami.

Z biegiem czasu razem z nasilającymi się w zniewolonej ojczyźnie głosami, domagającymi się wolności i życia w prawdzie, ożywa tradycja nabożeństw w leśnym kościele. Powraca też zwyczaj odprawiania uroczystej mszy św. w dzień 12 czerwca- święta Patrona. Pomaga w tym przypadek, a może Boża wola? Było to 12 czerwca 1962  kiedy to w wieżę kościelną w Horodku uderzył piorun. Burza w dzień Świętego Onufrego to nie nowość, wszak ludzie mówią, że św. Onufry zawsze pokropi. Wierny lud odczytał jednak ten znak jako Boży nakaz, aby z należytą czcią obchodzić święto Patrona. Od tego czasu każdego roku odprawiane jest uroczyste nabożeństwo odpustowe w sam dzień Patrona, a ponadto w niedzielę przed lub po tym święcie.

Od jakiegoś czasu daje się zauważyć ożywienie kultu św. Onufrego. Od wiosny do jesieni odprawiane są w Horodku niedzielne msze św. i inne nabożeństwa. Przed 12 czerwca jest odprawiana Nowenna do św. Onufrego. Na uroczystość odpustową zjeżdżają się liczni wierni z Drelowa, okolicznych miejscowości a także z odległych stron. Od lat stało się zwyczajem, że przybywający pielgrzymi składają do świętego Onufrego kartki z podziękowaniami i prośbami o wstawiennictwo i opiekę. Są one czytane w wigilię głównego odpustu, przed sumą i po wszystkich mszach świętych odprawianych w Horodku. 

Czasy się zmieniają, pokolenia przemijają, a święty Onufry nadal, każdego dnia, oczekuje tych, którzy umieją dziękować za otrzymane łaski i proszą o wstawiennictwo przed Bożym tronem. Od średniowiecza po dzisiejszy XXI wiek leśne ustronie jest miejscem kultu, schronienia, ucieczki od coraz głośniejszego i wrogiego świata. Mimo zmian politycznych, problemów społecznych, konfliktów międzyludzkich lud podlaski wierny jest swojemu Patronowi. Wszak Horodek to radość i chluba  parafian drelowskich.

To rzeczywista Boża opieka nad tą ziemią.


wstecz

Opracowanie: Ewa Strok, Alicja Samulak, ks. Roman Wiszniewski
Wykonanie graficzne: Paweł Stefaniuk 2002 - 2003